Oto jak celebrowaliśmy nasze ulubione święto! Proponowałem co prawda pójść do mięsnego i nagotować gulaszu z serc, ale pomysł mój przebiły ciasteczka.
Zaczęło się od Kuby-czyli wielkiej miłości Matyldy z przedszkola. Otóż jakąś walentynkę chciała dziewczyna mu wręczyć, a żeby głupio nie wyszło, to i wszystkim się dostało - ciacho. Każdemu według potrzeb - było coś i dla pacyfistów i dla anarchistów, było dla fanów Rolling Stones oraz trzech pasków. Zwolennicy równowagi yin i yang (czy jak tam)też mogli złapać ciacho sercowe.
Ciastka upiekła mama, a przyozdabialiśmy wszyscy; pomagała nam Ala, trochę też zjadła i zaniosła mamie i dziadkom.
Ciastka zostały spakowane i Matylda zaniosła je do przedszkola
a to nasze walentynki(jedna była robiona dla Kuby, ale dostał ciastko, więc walentynka została u Matyldy). Eh, co za dzień!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz