
Udało się dojechaliśmy do celu :) Podróż była długa i emocjonująca, bo końcówkę trasy jechaliśmy już późnym wieczorem, trasy zasypał świeży puch, a więc chwilami czuliśmy się jak w filmie grozy, nasze telefony traciły zasięg a my obawialiśmy się że nic tylko zakopiemy się w zaspach i utkniemy.

ale udało się rano zobaczyliśmy jak wygląda nasz bieszczadzki domek, a Matylda była miała niesamowitą radochę, bo pierwsza jej góra na którą mogła się już wspinać była przed domem. Stawała na niej i recytowała, śpiewała i na tyłku z niej zjeżdżała

Pierwszego dnia wybraliśmy się do schroniska pod Rawkami. Mały krótki szlaczek, ale dobra rozgrzewka zimowa. Stanowiliśmy wielopokoleniową grupę wiekową od 5 - 65 lat, a czasami jeszcze pies z nami po szlaku maszerował, który bardzo polubił babcię Krysię

Kolejny dzień cel : Schronisko Chatka Puchatka na Połoninie Wetlińskiej. Odwiedzaliśmy już to miejsce z Matyldą dwa lata wcześniej ale letnią porą. Teraz przyszedł czas aby zobaczyć Chatkę w zimowej odsłonie.

Pogodę mieliśmy idealną, a więc dzielnie szliśmy do przodu po drodze robiąc sobie przerwy w śniegowych fotelach. Matylda z radochą ochładzała swoją herbatkę dosypując do niej świeży śnieg, zresztą tego śniegu w górach zjadła chyba kilogramy :)

Były chwile, że na dobre się zakopywaliśmy w zaspach

ale dotarliśmy na szczyt i oczy odpoczywały patrząc na błękity i biele :)

Śnieg, aż się prosił, aby robić na nim świeże anioły, a więc znaczyłyśmy z Matyldą szlak do schroniska śnieżnymi aniołami

W tle Połonina Caryńska i Tarnica, niestety nie do zdobycia zimową porą dla nas, bo dla Matyldy byłaby to zbyt ciężka wyprawa, ale z radością patrzyliśmy na zaśnieżone szczyty

Udało się !!! Dotarliśmy do zimowej Chatki Puchatka, a w środku czekała nas nagroda bułka, gorący kubek i oczywiście batoniki dla wytrwałych

W tle Połonina Wetlińska. Matylda powiedziała, że przejdziemy ją jak skończy 10 lat, Mam nadzieję, że jeszcze wtedy będzie chciała jeździć z rodzicami w góry :)

Chcieliśmy na śniegu napisać Brygada M3, ale zbyt ryzykowne okazało się oddalanie od szlaku, bo w niektórych miejscach zapadaliśmy się po pas. Udało się z Matyldą zrobić serce, bo w Bieszczadach jest wszystko co kochamy, cisza, spokój, radość ...

Tak jak ciężko było się wspinać na połoninę z taką dużą też radochą zjeżdżaliśmy, Matylda na jabuszku, a my na worku na śmieci :) Był to jeden długi tor bobslejowy, rewelacja !!!
A następnego dnia Matylda miała swój mały debiut narciarski i z panią instruktorką dzielnie pojechała w Kalnicy na sam szczyt i kilka razy z niego zjechała :)

A na koniec naszych bieszczadzkich ferii pojechaliśmy na kulig saniami do małej cerkwi koło której jest piękne stare magiczne drzewo. Za każdym razem kiedy przyjeżdżamy tutaj jesteśmy pod jego ogromnym wrażeniem

bo w pniu ma dziurę, która wygląda jak dziurka od klucza i można wejść do środka i spojrzeć w niebo :) Magiczne przeżycie, Matylda nie mogła uwierzyć, że takie drzewa istnieją :)

Ostatnie spojrzenie na góry, ostatnie kiełbaski z ogniska i koniec naszych krótkich ferii. Mamy nadzieję, że niedługo w Bieszczady wrócimy :)